Wkraczając na komisariat pełen glin, trzymając załadowany pistolet w kieszeni bluzy, nie czułam się najlepiej. Jeden fałszywy ruch i żegnam wolności. Przed wybiegnięciem z głośnym krzykiem "to nie ja" dzieliła mnie niewielka linia, a z każdym krokiem coraz bardziej zastanawiałam się, czy aby nie strzelić sobie metalowym, miło zimnym cudeńkiem w łeb i oszczędzić marnego życia. Powstrzymywała mnie jedynie myśl, że mam tu coś do zrobienia, a powietrzem nie wyżyję.
Potrzebuję kasy. Od dwóch miesięcy nie mam w mieszkaniu światła i wody, myję się w przytułkach dla bezdomnych i kradnę wszystko co może się przydać.
Podeszłam do zakratowanej ściany, za którą siedziała kobieta w podeszłym wieku, przepisująca jakieś dokumenty. Na mój widok skrzywiła się nawet nie próbując tego ukryć, podniosła się z ociąganiem z fotela, po czym zniknęła w głębi budynku. W poczekalni znajdowało się sześć osób poza mną. Stwierdziłam, że stanie jest bez sensy, więc usiadłam na wolnym krzesełku i sięgnęłam po gazetę leżącą na stoliku obok. Pisali o wzmożonej aktywności gangów, braku funduszy na służbę zdrowia, nowym narkotyku i jakimś porwanym dzieciaku. Czasami zastanawia mnie czemu w wiadomościach znajdziesz sześć zabójstw, trzy kataklizmy i osiem afer politycznych, a ani jednej dobrej informacji. Jakby na świecie nie działo się nic dobrego. Pracownica komisariatu wróciła po dziesięciu minutach niezadowolona, że musi wpuścić kogoś takiego, jak ja do swojego miejsca pracy. Machnęła na mnie ręką z pękiem kluczy i środkiem dezynfekującym, którego nie omieszkała mi wręczyć, wcześniej samej go używając.
Wypchaj się, wrzuciłam płyn do pobliskiego śmietnika, czując nie małą satysfakcję z reakcji policjantki. Kobieta nie chciała mi otworzyć bramki. Zmęczona i zirytowana, wyrwałam jej klucze z ręki, przy okazji brudząc krwią kraty. No tak, przecież ja krwawię. Funkcjonariuszka próbowała odzyskać swoją własność, dlatego odsunęłam się od kratki na bezpieczną odległość, czekając aż zda sobie sprawę ze swojej sytuacji. Nie trwało to długo.
- Pieprzona suka - warknęła, zaprzestając prób - Powinniśmy cię zamknąć w...
Zapewne chciała powiedzieć coś jeszcze, ale w przejściu pojawił się młody mężczyzna z miną wyrażającą niezadowolenie przeszkadzaniem mu w sprawowaniu obowiązków. Spojrzał to na mnie to na koleżankę z pracy, ostatecznie decydując się na zignorowanie tej drugiej.
- Oddaj te klucze - wyciągnął rękę przez kraty.
Chwilę przyglądałam się mężczyźnie. Nie wyrażał obrzydzenia, czy pogardy, wręcz przeciwnie patrzył na mnie z zainteresowaniem, doprawionym lekką nutką rozbawienia. Zaciekawiona podeszłam bliżej i wręczyłam przedmiot detektywowi - co rozpoznałam, ponieważ nie nosił munduru - najzwyczajniej w świecie przyjął klucze i otworzył kratkę.
Wyminął mnie kierując się do wyjścia, wcześniej przypomniał sobie o małym szczególe. Odwrócił się i rzucił mi przedmiot całego zajścia. Złapałam pobrzękujące klucze ranną ręką, sycząc z bólu. Widocznie działanie narkotyku mija, do tego jak zwykle w nieodpowiednim momencie.
- Trzeba to opatrzyć - podszedł do mnie, łapiąc za dłoń - Wygląda okropnie.
Przejechał palcem po sporej wielkości zagłębieniu, marszcząc uroczo brwi. Nie myślałam, że kiedykolwiek pomyślę, iż ktoś może być uroczy. Jego ciemne oczy błyszczały niczym zaczarowane, włosy układały się w niesforne fale, a dłonie odznaczone dużym wysiłkiem fizycznym, wędrowały po mojej skórze, wzbudzając serię dreszczy. Nie ufam mu. Zdałam sobie z tego sprawę, już w momencie, kiedy wybrał mnie nie policjantkę, ale bardzo intryguję.
- Coś podłużnego, cienkiego... - mamrotał pod nosem.
- Gwóźdź - uniosłam jedną brew, wyciągając dłoń z uścisku.
Słysząc mój głos glina wzdrygnął się, jakbym powiedziała coś niestosownego, a może po prostu mam paranoję. Przyglądał mi się chwilę z powagą w oczach, po czym odszedł. I tyle go widzieli.
Wróciłam myślami do powodu mojej wizyty. Przeszłam przez okratowane wejście, obdarowując funkcjonariuszkę zszokowaną całym zajściem, pogardliwym spojrzeniem. Odwiesiłam klucze na wieszak stojący obok, tym samym pokazując jak bardzo interesuję mnie zdanie ludzkości i ruszyłam w głąb ciemnego korytarza.
Na jego końcu znajdowała się duża sala z rzędem biurek i sporą ilością ludzi. Tłum policjantów i interesantów nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Wzruszyłam ramionami i przeszłam przez salę, kierując się do gabinetu komisarza. Na miejscu przywitał mnie krzyk i zacięta kłótnia. Stałam w drzwiach obserwując dwójkę funkcjonariuszy kłócących się zawzięcie o swoje racje ze zmęczonym szefem, który tylko czekał aż wszystko się skończy. W momencie, kiedy mnie zauważył ujrzał nadzieję, którą natychmiast wykorzystał.
- Panowie. Dokończymy to innym razem - wskazał na mnie - Jak widzicie mam gościa, więc bądźcie tak mili i wracajcie do pracy.
Dwóch funkcjonariuszy spojrzało na mnie spode łba, ale posłusznie opuściło gabinet, zamykając za sobą drzwi. Szef całej tej zgrai odetchnął z ulgą i uśmiechnął się do mnie, szybko jednak poważniejąc zdając sobie sprawę co oznacza moja wizyta.
- Usiądź - wskazał na fotel przed jego biurkiem.
Zignorowałam propozycję, wyciągnęłam nadal ciepłą paczkę zza ubrania i rzuciłam na biurko mężczyzny. Ten, niezadowolony wziął paczkę i nie skrywając zaskoczenia, odłożył z powrotem na zimne drewno.
- Ciepła! - obejrzał przesyłkę dokładniej - To przecież Tygrysi Jad.
Przetarł twarz dłonią, nie do końca wierząc w to co widzi.
- Ten szajs wszedł na rynek zaledwie dwa dni temu. Jak go zdobyłaś? - w porę się jednak opamiętał - Wybacz nie było pytania.
Spojrzał na mnie, uważniej przyglądając się krwawiącej ręce.
- Próbowałaś - to było bardziej stwierdzenie niż pytanie, dlatego postanowiłam nie odpowiadać - W tamtej szafce jest apteczka - wskazał na niewielką szufladę obok wejścia.
Zanim jednak przegrzebałam zawartość czerwonej skrzynki, wyciągnęłam załadowaną broń i położyłam na biurku komisarza. Mężczyzna szerzej otworzył oczy i niepostrzeżenie sięgnął dłonią pod biurko, nie wiedząc czego się po mnie spodziewać. Ja nie zwracając na niego uwagi, wzięłam się za odkażanie rany. Chwilę później miałam piękny biały bandaż, pod którym rozpościerało się zaszyte wgłębienie. Przebijając igłę przez skórę, zaciskałam i tak marne już zęby. Niby nie pierwszy raz, a nadal boli. Odłożyłam apteczkę i sięgnęłam po broń. Schowałam za koszulką, jakby nigdy nie istniała.
- Skąd masz broń? - funkcjonariusz nadal nie wyciągnął ręki spod biurka.
- Żadnych pytań. Żadnych odpowiedzi.
Przypomniałam o umowie, której obiecał przestrzegać. Mężczyzna zagryzł wargę wściekły. Jestem pewna, że wyzywa mnie teraz w myślach.
- Jesteś dwulicową suką - westchnął, wyglądając nagle na bardzo zmęczonego - Nie daj się złapać - patrząc mi w oczy dodał - Jesteś na to zbyt cenna.
Nie wytrzymał długo mojego spojrzenia. Chwilę później oglądał stertę papierów na jego biurku, która z dnia na dzień staję się coraz większa.
Skierowałam się do drzwi.
- Kiedy żyjesz na mój sposób, uciekasz przed wszystkim i wszystkimi, jednak nie da się uciec przed sprawiedliwością - szepnęłam do siebie, wychodząc z gabinetu.
Opuszczając komisariat nie natknęłam się na nieprzyjemności. Uznałam to za dobrą passę, więc skierowałam się prosto do mieszkania, chcąc zatopić się we własnej beznadziei.
Może i by się udało... gdybym wybrała inną drogę. Skręciłam między budynkami w ciemną uliczkę. Przejście tamtędy zajmuję o połowę mniej czasu, przy okazji ukrywając cię przed wścibskimi oczkami. Niestety ciemne uliczki mają to do siebie, że są ciemne i nie tylko ja lubię się w nich kryć.
Skręcając przy barze dla odludków weszłam prosto pod furgonetkę, z której wyciągano dziewczynę. Szarpała się, próbując uciec przed oprawcami. Dwójka mężczyzn trzymała, jednak mocno. Śmiali się z wysiłków nastolatki. W końcu jeden z nich zirytował się działaniami dziewczyny i uderzył ją w twarz. Wpadła na śmietnik, rozsypując niezjedzone resztki i butelki po alkoholu pod moje nogi. Bandyci jakby dopiero zdali sobie sprawę z mojej obecności. Zamarli. Dziewczyna podczołgała się pod moje nogi, łapiąc za spraną nogawkę spodni. Rozpoznałam twarz porwanego dziecka, umieszczoną w gazecie, którą czytałam na komisariacie. Zemdliło mnie, odrzuciłam dłoń laski i kopnęłam ją dwa razy w twarz. Jak śmie mnie dotykać.
- Hej, niszczysz nasz towar - jeden z napastników podniósł ciało porwanej - Wiesz ile mogliśmy dostać za jej twarz?
Nie obchodziło mnie to, chcę tylko wrócić do domu. Mężczyzna przyjrzał mi się uważniej i uśmiechnął jak głupi do sera.
- Musisz nam za to odpłacić - odrzucił dziewczynę, podchodząc bliżej - Straciliśmy przez ciebie sporo kasy.
Skrzywiłam się z niesmakiem. Koleś który nie wie czym jest fryzjer i szczoteczka do zębów, jakoś nie bardzo mnie przekonał do zabawy. Teatralnie wyrzygałam zawartość żołądka pod nogi niemytego popaprańca. Ten cofnął się, jednak nie w porę aby ochronić buty przed porządnym praniem. Wściekły rzucił się w moją stronę. Uchyliłam się, podcinając nogi napastnika. Wylądował twarzą w śmieciach i chyba uderzył głową o coś twardego, bo już nie wstał. Jego kolega postanowił pomścić towarzysza, kończąc w podobny sposób, tylko ze złamaną ręką i sercem przebitym jakimś drągiem. Wytarłam krew w ubranie. Trzeba spadać zanim przyjdzie kolejny debil. Minęłam wejście do baru, skręcając w boczną uliczkę. Moim oczom ukazała się dziewczyna, czołgająca się po ziemi. Uniosłam brew, jednak nie jest taka głupia. Podeszłam do laski, łapiąc ją za łokieć i podnosząc do góry. Po stanięciu na prostych nogach splunęła mi w twarz. Wytarłam się zakrwawionym rękawem bluzy.
- Puść mnie suko - próbowała się wyrwać, ale trzymałam ją za mocno - Puść!! - krzyknęła.
Zdzieliłam ją w ryj. Zaskoczona padła na ziemię. Złapała się za policzek jęcząc z bólu.
- Zamknij się kretynko, bo ściągniesz nam na głowę więcej problemów - warknęłam.
Spojrzała na mnie przeszklonymi oczami, nadal nie dowierzając w swoją sytuację.
- Zabierz mnie stąd - złapała mnie za rękaw - Zapłacę. Moi rodzice są bogaci, na pewno dostaniesz dużo za dostarczenie mnie do domu.
Wyrwałam się z obrzydzeniem wypisanym na twarzy.
- Jesteś gorsza od tych bandytów- złapałam ją za włosy - Skoro chcesz się wykupić, to może odniosę cię z powrotem. Mogę się założyć, że dadzą mi za ciebie dwa razy tyle co twoi parszywi rodzice.
Dziewczyna zbladła, próbując się wyrwać. Kopała i waliła mnie po nogach, ale byłam silniejsza. Podniosłam ją do góry, jęczącą z bólu.
- Nigdy więcej nie wystawiaj czyichś pieniędzy jakby były twoje - odrzuciłam ją i zostawiłam pod stertą spleśniałych kartonów.
- Więc co mam zrobić? - usłyszałam wściekły krzyk, za plecami - Nikt mi nie pomoże, ludzie to parszywe zwierzęta...
- Zamknij się. Nie obrażaj zwierząt - obejrzałam się przez ramię. Poszkodowana siedziała opierając się o pudła, patrząc na mnie z pogardą i wyższością - Jeżeli chcesz przetrwać zaproponuj coś co możesz - sięgnęłam po metalową rurkę wbitą w szparę między kostką - Nie patrz na króli tego świata jakbyś była ich panią - stanęłam przed dziewczyną - Oni bardzo tego nie lubią - zamachnęłam się, uderzając w bark skulonej postaci, zawyła z bólu.
- I niby ty jesteś tym królem - zakpiła, patrząc mi w oczy - Mogłabym wykupić całe to miejsce.
- Nie - nadepnęłam na wyprostowane kolano blondwłosej, coś chrupnęło, nastolatka krzyknęła, płacząc - Królami są przywódcy gangów, mafii, właściciele burdeli i klubów, policja i skorumpowany rząd - przejechałam rurką po policzku dziewczyny, zostawiając nową bliznę w miejscu, gdzie ostrzejszy kawałek dotknął cienkiej skóry - Nie dorastasz im do pięt, jesteś zwykłym plebsem, myślącym, że rządzi światem - zlizałam krew z rozciętego policzka - Ja nim nie jestem. Jestem kimś o wiele gorszym - zanim nastolatka zdążyła zareagować złapałam ją za szyję - Kimś przed kim królowie padają na kolana - złączyłam nasze usta w namiętnym pocałunku. Zaczęła się dusić, wyrywać, ścisnęłam mocniej gardło ofiary, czując napływającą euforię. Uśmiechnęłam się, odsuwając od przerażonej dziewczyny - Jestem Bogiem - szepnęłam jej w usta.
Nie przejmując się więcej traceniem czasu wstałam, odrzuciłam broń i pociągnęłam blondwłosą za sobą. Szła posłusznie, straciwszy chęć do dalszej walki. Opuściłyśmy rzędy uliczek, wychodząc w pobliże terenu zielonego, który mijałam dzisiaj rano.
- Siadaj - wskazał na pobliską ławkę.
Posłusznie usiadła. Stwierdzam, że nie jestem już potrzebna. Odwróciłam się, chcąc w końcu wrócić do domu.
- Naucz mnie - w całkowitej ciszy jej głos był niczym brzytwa na moje uszy.
- Czego? - spojrzałam na nią znużona.
- Jak stać się Bogiem.
Chciałam ją wyśmiać, od razu odrzucając propozycję, ale coś mnie urzekło w tych zielonych, błyszczących niczym świetliki oczach.
- Tsk. Ciebie? Wracaj lepiej do mamusi, pod ciepłą kołderkę. Ten świat nie jest dla ciebie.
- Odpłacę się - chciałam ją upomnieć, że nie chcę pieniędzy jej rodziców, ale zaskoczyła mnie swoją odpowiedzią - Będziesz mnie uczyć, a ja w zamian dam ci siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz