sobota, 24 listopada 2018

Jeden strzał w łeb wystarczy.

Wypalił się. Stwierdziłam patrząc na powoli znikający pet papierosa. Wypalił się jak niespełniona miłość. Skrzywiłam się  Cholera, chcę jeszcze jednego. Przechyliłam się na bok i pozbyłam zawartości jamy ustnej, pod tytułem ślina. W ogóle nie mam ochoty na rozmowę z grupką garniaków, która stoi przede mną, udając, że jest najważniejsza na świecie i nikt im nie podskoczy. Śmiechu warte. Prędzej uwierzę, że ludzie boją się armii ochroniarzy z giwerami w rękach, która chodzi za nimi, niczym cienie, niż wypucowanych lalusiów, którzy myślą tylko o tym ile zarobią na idiotach, którzy zlizują im buty. Spojrzałam na ludzi, którzy obserwowali mnie z obrzydzeniem. Niestety musicie zdzierżyć mój widok jeszcze przez chwilę. Jeden z bogaczy podał metalową walizkę ochroniarzowi, który stał najbliżej i otworzył ją za pomocą linii papilarnych. Spojrzał na mnie.

- Wiesz co masz z tym zrobić? - w jego głosie słychać kpinę. Wal się dupku.

Bez zbędnych słów, które wręcz pchały mi się na usta, odrzuciłam papierosa i podeszłam do biznesmena. Zajrzałam do walizki. Piętnaście woreczków z zielono granatowym proszkiem. Ponad 20 kilogramów. Sięgnęłam do kieszeni z zamiarem wyciągnięcia kolejnej fajki, ale kiedy nie natrafiłam na żadną, skrzywiłam się. No tak nie stać mnie na taki luksus. Wyciągnęłam rękę z kieszeni bluzy. Zauważyłam, że mężczyźni obserwują każdy mój ruch. Westchnęłam. Wyjęłam przesyłkę z rąk ochroniarza, który nie wyglądał na zadowolonego, ale jakoś mało mnie to ruszyło. Podeszłam do jednej ze skrzyni, która poniewierała się po magazynie i wyciągnęłam wszystkie piętnaście woreczków, odrzucając niepotrzebną już walizkę za siebie. Usłyszałam przekleństwa rzucane w moją stronę. Ja też was kocham.
Wzięłam jedną z torebek i zrobiłam w niej dziurę na tyle dużą, aby wysypać zawartość. Proszek rozsypał się na całą możliwą powierzchnię, jednak te o granatowym kolorze były w pewien sposób ze sobą połączone. Zatopiłam dłoń w kolorowych granulkach. Zmarszczyłam brwi, dziwne, ciepłe, wręcz gorące. Przesypałam proszek przez palce. Te o barwie niebieskiej przyczepiły mi się do dłoni. Strzepałam substancję, po czym wzięłam jedną granatową i zieloną granulkę. Przyjrzałam się uważnie materii i połknęłam obie kapsułki.
 Poczułam natychmiastowy efekt. Zaparło mi dech w piersi, podgotowało ciało do 40 stopni gorączki i wyostrzyło wzrok, dzięki czemu widziałam każdy szczegół w otoczeniu. O ja, mooocny towar. Oparłam się o skrzynię, kiedy poczułam, że tracę równowagę. Mężczyźni przyglądali mi się z nieskrywanym triumfem, ale teraz nie bardzo mnie to interesowało. Wytrzebiło mi nerwy. Straciłam czucie i jasność myślenia. Świetnie. Jeszcze tego mi brakowało. Wyprostowałam się. Weź się w garść. Spojrzałam na zebranych. Widzę każdy szczegół w ich wyglądzie. Zarost w miejscach do których nie sięga maszynka, znamię z dzieciństwa, które z upływem czasu prawie całkiem zanikło, pot na skórze, a nawet lekkie drżenie rąk jednego z biznesmenów. Rozejrzałam się za czymś ostrym. Nie było to trudne. Ze skrzyni wystawała niedobita deska. Pociągnęłam z całej siły, aż drewno wygięło się na tyle, że mogłam włożyć rękę pod spód. To już było trudniejsze. Ułożyłam dłoń idealnie pod wystającym gwoździem i uderzyłam pięścią w deskę, która wróciła na swoje miejsce, przedziurawiając moją rękę na wylot. Usłyszałam krzyk zaskoczenia za plecami. Ugryzłam się w język, aby samej nie zawyć z bólu. Kiedy uznałam, że upłynęło dostatecznie dużo krwi, ponownie podważyłam deskę i oswobodziłam dłoń. Odetchnęłam z ulgą. Boli, ale przynajmniej mam to już za sobą. Po wyciągnięciu gwoździa rana, zaczęła szybciej i obficiej krwawić. Zignorowałam to. Załadowałam tyle proszku ile mogłam do podartego woreczka i schowałam go za koszulkę. Mężczyźni nawet nie zauważyli, że zwinęła im prawie pół paczki. Odwróciłam się. Ruszyłam w stronę ochroniarza, któremu zabrałam walizkę. Z każdym krokiem czułam jakbym zapadała się w coraz głębsze bagno. Nie otrzeźwiałam całkowicie. Długo trzyma to gówno. Zatrzymałam się przed grupką ludzi. Wskazałam skrzynie, na której nadal spoczywał cały towar.

- Posprzątajcie to - znudzenie w moim głosie było tak słyszalne, że aż sama się zdziwiłam.

Część osób odłączyła się od reszty i zabrała się za sprzątanie. W tym czasie zapytałam czy nie ma ktoś papierosa, a kiedy już dostałam ukochany uśmiercasz płuc i ogień, aby móc z niego skorzystać, odetchnęłam z ulgą. Właśnie kończyłam drugą fajkę. Przysiadłam na  skrzyni o nieznanej zawartości, objęło mnie znużenie. Efekt uboczny. Ziewnęłam, odczuwane ciepło płynące od proszku, który schowałam pod koszulką, wcale nie pomagało powstrzymać się przed padnięciem na pysk.

- Hej, dziewczyno - z rozmyśleń obudził mnie jeden z biznesmenów - podejdź no tu.

Zeskoczyłam ze swojego miejsca spoczynku i powoli zbliżyłam się do mężczyzn. Ochroniarz podał mi walizkę pełną zielono granatowego proszku i posłał z kwitkiem za drzwi. No wielkie dzięki. Zarzuciłam sobie przesyłkę na plecy i ruszyłam do kolejnego miejsca spotkania, które tym razem nie znajduję się dwie przecznice dalej.
Boczne uliczki to źródło życia każdego miasta. Kryją się w nich największe szumowiny i mordercy. Aby dostać się do slamsów, trzeba przejść właśnie nimi, dlatego kiedy przechodziłam obok postaci kryjących się w ciemności, śledziłam każdy ich ruch. Przyśpieszyłam kroku. Muszę tylko dostać się na teren Charlesa. Później pójdzie z górki. Przeszłam obok starego sklepu i opuszczonej restauracji. Obok mnie pojawiło się dwoje ludzi ubranych w codzienne ciuchy, które wyróżniał tylko karabin wycelowany w moją głowę. Podniosłam ręce z walizką. Kiedy zobaczyli kim jestem, opuścili broń i zaprowadzili mnie do szefa tej dzielnicy, Charlesa.
Zastaliśmy go w typowej dla niego sytuacji. Piwo w jednej ręce, dziewczyna na kolanach, która poruszała się w jednostajnym rytmie, i dym unoszący się w każdym miejscu w pokoju. Zatkałam nos. Usłyszałam szorstki śmiech.

- No proszę, proszę. Toż to mój ulubiony kurier - Charles zrzucił dziewczynę z siebie, która zaprotestowała, ale posłusznie wyszła z pomieszczenia - co masz dla mnie? - zapiął rozporek, a ja starałam patrzeć się mu w oczy.

Położyłam walizkę przed nim i otworzyłam wyłamując zamki. Po cholerę mam się bawić w linie papilarne, skoro to sto razy łatwiejsze. Boss tylko się uśmiechnął i wyciągnął jeden z woreczków.

- Sprawdziłaś? - zapytał, mimo że znał odpowiedź.

- Nadal mnie trzyma - skrzyżowałam ręce - nawet po wytoczeniu krwi.

Charles spojrzał na moją dłoń i odrzucił woreczek. Przyglądał mi się dobrą chwilę.

- Mówisz? - wyglądał na niezadowolonego - działanie?

- Gorączka, uszkodzenie nerwów i czucia, wyostrzony wzrok, zaburzenie równowagi, niezdolność do złapania oddechu.

Z każdym moim słowem mina Bossa robiła się coraz poważniejsza. Machnął na swoich chłopaków. Posłusznie opuścili pomieszczenie. Pokazał abym usiadła obok niego. Posłuchałam. Nie dlatego, że mu ufałam, czy nie miałam wyboru. Chyba po prostu nadal jestem pod działaniem narkotyku. Nagle zrobiło mi się gorąco i zakręciło się w głowie. Charles wziął moją dłoń do ręki.

- Wiesz, że jesteś dla mnie cennym nabytkiem, prawda? - zataczał kółka wokół rany na mojej dłoni - jesteś niezawodna i nigdy cię nie złapano, bo potrafisz wtopić się w tło.

- Przejdź do sedna - nienawidzę tych jego gierek.

Boss uśmiechnął się.

- Zabij dla mnie kogoś - ścisnął moją dłoń, wręczając mi pistolet do ręki - a spłacisz całkowicie dług i nie będziesz miała wobec mnie żadnych zobowiązań

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz