środa, 14 listopada 2018

Pieniądze to nie wszystko

Otworzyłam drzwi starej lodówki. Lampka znowu przestała świecić. Stuknęłam parę razy w zardzewiałą maszynę, która wydała dziwaczny dźwięk i powróciła do dawnej świetności. Wyciągnęłam zatęchłe już marchewki, spleśniały ser i trzasnęłam drzwiczkami, które prawie wyleciały z zawiasów. Przystanęłam przy blacie kuchennym, złapałam kromkę zgrzybiałego, twardego, niczym skała chleba i połączyłam wszystkie składniki w całość. Normalnie delicje.
Usiadłam na kanapie, z której perfidnie wystają sprężyny i ułożyłam się na tyle wygodnie, na ile mogłam. Położyłam nadgryzioną kanapkę na brzuchu i spojrzałam w sufit. Ciekawe, kiedy ostatnio jadłam posiłek nie przekraczający terminu ważności. Zamknęłam oczy i wzięłam kęs kanapki. Poczułam, jak jeden z zębów kruszy mi się przy wysiłku, jaki na nim wypieram. Mówi się trudno i tak do niczego mi się nie przydawał. Dotknęłam skruszonego kła. Teraz wydawał się jeszcze bardziej ostry.
Podniosłam się z kanapy, złapałam startą bluzę z kapturem i wyszłam z mieszkania. Usłyszałam jazgotanie małego szczura sąsiadki. Nienawidzę małych psów. Shih tzu został uczepiony na smyczy do kaloryfera przy sąsiednich drzwiach. Zawsze tu siedzi, wylegując się na wygryzionej wycieraczce. Spojrzałam na nadgryzioną kanapkę i rzuciłam ją suczce. Powąchała smakowity kąsek i stwierdziła, że wcale nie jest taki smakowity. Odsunęła łeb od jedzenia i warknęła na mnie, tym swoim piskliwym głosikiem. Uśmiechnęłam się do niej kpiąco. Przykro mi kochana, ale to jedyne co mam.
Ominęłam  suczkę i zbiegłam po schodach, zakładając bluzę. Opatuliłam się szczelnie, rozłożyłam ręce i wskoczyłam na krawężnik. Samochody jadące drogą trąbiły na mnie, abym zeszła na chodnik, ale miałam je daleko gdzieś. Obróciłam się kilka razy, próbując otumanić zmysły, ale jestem zbyt świadoma sytuacji, aby mi się udało. Wróciłam do maszerowania poboczem.
Dotarłam do niewielkiego parku, mieszczącego się dwie przecznice od mojego mieszkania. Przysiadłam na metrowym murku, wskazującym początek zielonego terenu. Ludzie dziwnie się na mnie patrzyli. Olać ich. Rozparłam się wygodnie na zimnej powierzchni i zaczęłam obserwować chmury. Tak pochłonęło mnie to zajęcie, że nawet nie zauważyłam, kiedy paru meneli przysiadło niedaleko mnie, a dzieciaki chcące zapalić pierwszego papierosa, początkującego zniszczenie ich biednych płuc, ukryły się w zaciszu parku. Podniosłam się przyglądając nastolatkom. Chodzą może do podstawówki, max gimnazjum. Gówniarzeria niszcząca sobie życie, ale akurat ja nie powinnam się wypowiadać na ten temat. Zeskoczyłam z murka i podeszłam ukradkiem do gromadki. Otwierali już drugą paczkę papierosów, kiedy postanowiłam się z nimi przywitać. Popatrzyli na mnie podejrzliwie, więc pokazałam, że chcę tylko fajkę, a ci podarowali mi jedną. Schowałam podarunek do kieszonki bluzy i zagłębiłam się bardziej w park.
Teren zielony jest niewielki dlatego po paru większych krokach, byłam już poza rajem i wkroczyłam do smutnej rzeczywistości. Zadarłam głowę do góry. Szyld firmy, mojego pracodawcy połyskiwał na osiemdziesiątym piętrze szklanego budynku. Nienawidzę tego miejsca.
Przebiegłam przez ulicę, wywołując parę mocnych uderzeń w klakson. Pokazałam palec kierowcom i wkroczyłam do szklanego budynku przez obrotowe drzwi. Osoba w rejestracji spojrzała na mnie sceptycznie. W sumie nie dziwię się. Dziewczyna w podartych spodniach, dziurawej koszulce i spranej bluzie przychodzi do prestiżowej firmy, która zajmuję czterdzieste miejsce na rynku światowym. Ma prawo być podejrzliwa. Wyciągnęłam przepustkę z kieszeni i położyłam na stoliku. Kobieta wzięła kartkę lepką od moich palców i kazała mi poczekać. Wykonała bardzo szybki telefon, dostając opieprz, za nie wpuszczenie mnie do środka, oddała mi przepustkę i przeprosiła z głębokim ukłonem. Zignorowałam ją i skierowałam się do windy, podałam przepustkę ochroniarzowi pilnującemu windy, który po paru długich spojrzeniach skierowanych w moją stronę, pozwolił mi wejść do metalowego pudła.
Przejeżdżając przez osiemnaste piętro, w windzie zrobiło się strasznie tłoczno. Przyciśnięto mnie do ściany, każąc mi walczyć o każdy najmniejszy oddech. Nienawidzę ludzi. Nie ufam im, zwłaszcza kobietom, to zakłamane, fałszywe, okrutne, plotkarskie zwierzęta, które uważają, że cały świat ugnie się do ich stóp... poza tym są strasznie nieprzewidywalne i mają te swoje humorki. Fakt, że jestem jedną z nich wprawia mnie w obrzydzenie i sprawia, że sobie nie ufam jeszcze bardziej niż komukolwiek innemu.
Osoby w windzie zaczęły się przerzedzać. Zostałam tylko ja i kobieta około trzydziestki trzymająca plik papierów w jednej ręce i kubek kawy w drugiej. Pożegnałam ją na sześćdziesiątym piętrze. Następne dziesięć poziomów przejechałam już w ciszy, co pozwoliło mi na przemyślenie paru spraw.
Drzwi otworzyły się z małym "pip". Przywitał mnie mężczyzna w garniturze i bez zbędnych pytań zaprowadził mnie do gabinetu prezesa. Nawet mnie nie przeszukał? Wkroczyłam do wielkiego biura. Cóż pozycja się ceni. Za szklanym biurkiem, na obrotowym krześle siedział starszy mężczyzna, przy tuszy. Ubrany w pospolity garnitur i z nielicznymi, białymi włoskami przeczesanymi na bok, wcale nie wyglądał na prezesa. Podeszłam do biurka i stanęłam w postawie "nie myśl, że dam się nabrać", próbując dać mu do zrozumienia, że zadzieranie ze mną nie kończy się dobrze. Mężczyzna tylko się uśmiechnął, wyciągnął teczkę z papierami ze szklanej szuflady i przesunął w moją stronę. Podniosłam aktówkę i przeczytałam jej zawartość. Nic nowego. Oddałam papiery "prezesowi", obróciłam się na pięcie i wyszłam z pomieszczenia. Zjechałam windą na parter. Wychodząc sięgnęłam do kieszeni po papierosa, uśmiechnęłam się zwodniczo do recepcjonistki i poprosiłam gościa bawiącego się zapalniczką, aby podpalił moją fajkę. Zrobił, jak prosiłam, a ja ruszyłam do centrum miasta, wdychając trujące opary i zapełniając płuca dymem.

- Czas brać się do roboty - mruknęłam.


Stanęłam przed starym magazynem z szyldem firmy, z której przed chwilą wybyłam w podskokach. Skrzywiłam się na widok człowieka pilnującego wejścia. Im szybciej to załatwię, tym więcej czasu wolnego będę miała. Nie za bardzo to pocieszające, ale cóż... potrzebuję kasy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz