Wypalił się. Stwierdziłam patrząc na powoli znikający pet papierosa. Wypalił się jak niespełniona miłość. Skrzywiłam się Cholera, chcę jeszcze jednego. Przechyliłam się na bok i pozbyłam zawartości jamy ustnej, pod tytułem ślina. W ogóle nie mam ochoty na rozmowę z grupką garniaków, która stoi przede mną, udając, że jest najważniejsza na świecie i nikt im nie podskoczy. Śmiechu warte. Prędzej uwierzę, że ludzie boją się armii ochroniarzy z giwerami w rękach, która chodzi za nimi, niczym cienie, niż wypucowanych lalusiów, którzy myślą tylko o tym ile zarobią na idiotach, którzy zlizują im buty. Spojrzałam na ludzi, którzy obserwowali mnie z obrzydzeniem. Niestety musicie zdzierżyć mój widok jeszcze przez chwilę. Jeden z bogaczy podał metalową walizkę ochroniarzowi, który stał najbliżej i otworzył ją za pomocą linii papilarnych. Spojrzał na mnie.
- Wiesz co masz z tym zrobić? - w jego głosie słychać kpinę. Wal się dupku.
Bez zbędnych słów, które wręcz pchały mi się na usta, odrzuciłam papierosa i podeszłam do biznesmena. Zajrzałam do walizki. Piętnaście woreczków z zielono granatowym proszkiem. Ponad 20 kilogramów. Sięgnęłam do kieszeni z zamiarem wyciągnięcia kolejnej fajki, ale kiedy nie natrafiłam na żadną, skrzywiłam się. No tak nie stać mnie na taki luksus. Wyciągnęłam rękę z kieszeni bluzy. Zauważyłam, że mężczyźni obserwują każdy mój ruch. Westchnęłam. Wyjęłam przesyłkę z rąk ochroniarza, który nie wyglądał na zadowolonego, ale jakoś mało mnie to ruszyło. Podeszłam do jednej ze skrzyni, która poniewierała się po magazynie i wyciągnęłam wszystkie piętnaście woreczków, odrzucając niepotrzebną już walizkę za siebie. Usłyszałam przekleństwa rzucane w moją stronę. Ja też was kocham.
Wzięłam jedną z torebek i zrobiłam w niej dziurę na tyle dużą, aby wysypać zawartość. Proszek rozsypał się na całą możliwą powierzchnię, jednak te o granatowym kolorze były w pewien sposób ze sobą połączone. Zatopiłam dłoń w kolorowych granulkach. Zmarszczyłam brwi, dziwne, ciepłe, wręcz gorące. Przesypałam proszek przez palce. Te o barwie niebieskiej przyczepiły mi się do dłoni. Strzepałam substancję, po czym wzięłam jedną granatową i zieloną granulkę. Przyjrzałam się uważnie materii i połknęłam obie kapsułki.
Poczułam natychmiastowy efekt. Zaparło mi dech w piersi, podgotowało ciało do 40 stopni gorączki i wyostrzyło wzrok, dzięki czemu widziałam każdy szczegół w otoczeniu. O ja, mooocny towar. Oparłam się o skrzynię, kiedy poczułam, że tracę równowagę. Mężczyźni przyglądali mi się z nieskrywanym triumfem, ale teraz nie bardzo mnie to interesowało. Wytrzebiło mi nerwy. Straciłam czucie i jasność myślenia. Świetnie. Jeszcze tego mi brakowało. Wyprostowałam się. Weź się w garść. Spojrzałam na zebranych. Widzę każdy szczegół w ich wyglądzie. Zarost w miejscach do których nie sięga maszynka, znamię z dzieciństwa, które z upływem czasu prawie całkiem zanikło, pot na skórze, a nawet lekkie drżenie rąk jednego z biznesmenów. Rozejrzałam się za czymś ostrym. Nie było to trudne. Ze skrzyni wystawała niedobita deska. Pociągnęłam z całej siły, aż drewno wygięło się na tyle, że mogłam włożyć rękę pod spód. To już było trudniejsze. Ułożyłam dłoń idealnie pod wystającym gwoździem i uderzyłam pięścią w deskę, która wróciła na swoje miejsce, przedziurawiając moją rękę na wylot. Usłyszałam krzyk zaskoczenia za plecami. Ugryzłam się w język, aby samej nie zawyć z bólu. Kiedy uznałam, że upłynęło dostatecznie dużo krwi, ponownie podważyłam deskę i oswobodziłam dłoń. Odetchnęłam z ulgą. Boli, ale przynajmniej mam to już za sobą. Po wyciągnięciu gwoździa rana, zaczęła szybciej i obficiej krwawić. Zignorowałam to. Załadowałam tyle proszku ile mogłam do podartego woreczka i schowałam go za koszulkę. Mężczyźni nawet nie zauważyli, że zwinęła im prawie pół paczki. Odwróciłam się. Ruszyłam w stronę ochroniarza, któremu zabrałam walizkę. Z każdym krokiem czułam jakbym zapadała się w coraz głębsze bagno. Nie otrzeźwiałam całkowicie. Długo trzyma to gówno. Zatrzymałam się przed grupką ludzi. Wskazałam skrzynie, na której nadal spoczywał cały towar.
- Posprzątajcie to - znudzenie w moim głosie było tak słyszalne, że aż sama się zdziwiłam.
Część osób odłączyła się od reszty i zabrała się za sprzątanie. W tym czasie zapytałam czy nie ma ktoś papierosa, a kiedy już dostałam ukochany uśmiercasz płuc i ogień, aby móc z niego skorzystać, odetchnęłam z ulgą. Właśnie kończyłam drugą fajkę. Przysiadłam na skrzyni o nieznanej zawartości, objęło mnie znużenie. Efekt uboczny. Ziewnęłam, odczuwane ciepło płynące od proszku, który schowałam pod koszulką, wcale nie pomagało powstrzymać się przed padnięciem na pysk.
- Hej, dziewczyno - z rozmyśleń obudził mnie jeden z biznesmenów - podejdź no tu.
Zeskoczyłam ze swojego miejsca spoczynku i powoli zbliżyłam się do mężczyzn. Ochroniarz podał mi walizkę pełną zielono granatowego proszku i posłał z kwitkiem za drzwi. No wielkie dzięki. Zarzuciłam sobie przesyłkę na plecy i ruszyłam do kolejnego miejsca spotkania, które tym razem nie znajduję się dwie przecznice dalej.
Boczne uliczki to źródło życia każdego miasta. Kryją się w nich największe szumowiny i mordercy. Aby dostać się do slamsów, trzeba przejść właśnie nimi, dlatego kiedy przechodziłam obok postaci kryjących się w ciemności, śledziłam każdy ich ruch. Przyśpieszyłam kroku. Muszę tylko dostać się na teren Charlesa. Później pójdzie z górki. Przeszłam obok starego sklepu i opuszczonej restauracji. Obok mnie pojawiło się dwoje ludzi ubranych w codzienne ciuchy, które wyróżniał tylko karabin wycelowany w moją głowę. Podniosłam ręce z walizką. Kiedy zobaczyli kim jestem, opuścili broń i zaprowadzili mnie do szefa tej dzielnicy, Charlesa.
Zastaliśmy go w typowej dla niego sytuacji. Piwo w jednej ręce, dziewczyna na kolanach, która poruszała się w jednostajnym rytmie, i dym unoszący się w każdym miejscu w pokoju. Zatkałam nos. Usłyszałam szorstki śmiech.
- No proszę, proszę. Toż to mój ulubiony kurier - Charles zrzucił dziewczynę z siebie, która zaprotestowała, ale posłusznie wyszła z pomieszczenia - co masz dla mnie? - zapiął rozporek, a ja starałam patrzeć się mu w oczy.
Położyłam walizkę przed nim i otworzyłam wyłamując zamki. Po cholerę mam się bawić w linie papilarne, skoro to sto razy łatwiejsze. Boss tylko się uśmiechnął i wyciągnął jeden z woreczków.
- Sprawdziłaś? - zapytał, mimo że znał odpowiedź.
- Nadal mnie trzyma - skrzyżowałam ręce - nawet po wytoczeniu krwi.
Charles spojrzał na moją dłoń i odrzucił woreczek. Przyglądał mi się dobrą chwilę.
- Mówisz? - wyglądał na niezadowolonego - działanie?
- Gorączka, uszkodzenie nerwów i czucia, wyostrzony wzrok, zaburzenie równowagi, niezdolność do złapania oddechu.
Z każdym moim słowem mina Bossa robiła się coraz poważniejsza. Machnął na swoich chłopaków. Posłusznie opuścili pomieszczenie. Pokazał abym usiadła obok niego. Posłuchałam. Nie dlatego, że mu ufałam, czy nie miałam wyboru. Chyba po prostu nadal jestem pod działaniem narkotyku. Nagle zrobiło mi się gorąco i zakręciło się w głowie. Charles wziął moją dłoń do ręki.
- Wiesz, że jesteś dla mnie cennym nabytkiem, prawda? - zataczał kółka wokół rany na mojej dłoni - jesteś niezawodna i nigdy cię nie złapano, bo potrafisz wtopić się w tło.
- Przejdź do sedna - nienawidzę tych jego gierek.
Boss uśmiechnął się.
- Zabij dla mnie kogoś - ścisnął moją dłoń, wręczając mi pistolet do ręki - a spłacisz całkowicie dług i nie będziesz miała wobec mnie żadnych zobowiązań
Miałam wszystko, ale przez chciwość to wszystko utraciłam. Teraz muszę sobie radzić w świecie do którego trafiłam, na ścieżce którą obrałam. I przy okazji was przestrzec. Błagam nie popełniajcie moich błędów.
sobota, 24 listopada 2018
środa, 14 listopada 2018
Pieniądze to nie wszystko
Otworzyłam drzwi starej lodówki. Lampka znowu przestała świecić. Stuknęłam parę razy w zardzewiałą maszynę, która wydała dziwaczny dźwięk i powróciła do dawnej świetności. Wyciągnęłam zatęchłe już marchewki, spleśniały ser i trzasnęłam drzwiczkami, które prawie wyleciały z zawiasów. Przystanęłam przy blacie kuchennym, złapałam kromkę zgrzybiałego, twardego, niczym skała chleba i połączyłam wszystkie składniki w całość. Normalnie delicje.
Usiadłam na kanapie, z której perfidnie wystają sprężyny i ułożyłam się na tyle wygodnie, na ile mogłam. Położyłam nadgryzioną kanapkę na brzuchu i spojrzałam w sufit. Ciekawe, kiedy ostatnio jadłam posiłek nie przekraczający terminu ważności. Zamknęłam oczy i wzięłam kęs kanapki. Poczułam, jak jeden z zębów kruszy mi się przy wysiłku, jaki na nim wypieram. Mówi się trudno i tak do niczego mi się nie przydawał. Dotknęłam skruszonego kła. Teraz wydawał się jeszcze bardziej ostry.
Podniosłam się z kanapy, złapałam startą bluzę z kapturem i wyszłam z mieszkania. Usłyszałam jazgotanie małego szczura sąsiadki. Nienawidzę małych psów. Shih tzu został uczepiony na smyczy do kaloryfera przy sąsiednich drzwiach. Zawsze tu siedzi, wylegując się na wygryzionej wycieraczce. Spojrzałam na nadgryzioną kanapkę i rzuciłam ją suczce. Powąchała smakowity kąsek i stwierdziła, że wcale nie jest taki smakowity. Odsunęła łeb od jedzenia i warknęła na mnie, tym swoim piskliwym głosikiem. Uśmiechnęłam się do niej kpiąco. Przykro mi kochana, ale to jedyne co mam.
Ominęłam suczkę i zbiegłam po schodach, zakładając bluzę. Opatuliłam się szczelnie, rozłożyłam ręce i wskoczyłam na krawężnik. Samochody jadące drogą trąbiły na mnie, abym zeszła na chodnik, ale miałam je daleko gdzieś. Obróciłam się kilka razy, próbując otumanić zmysły, ale jestem zbyt świadoma sytuacji, aby mi się udało. Wróciłam do maszerowania poboczem.
Dotarłam do niewielkiego parku, mieszczącego się dwie przecznice od mojego mieszkania. Przysiadłam na metrowym murku, wskazującym początek zielonego terenu. Ludzie dziwnie się na mnie patrzyli. Olać ich. Rozparłam się wygodnie na zimnej powierzchni i zaczęłam obserwować chmury. Tak pochłonęło mnie to zajęcie, że nawet nie zauważyłam, kiedy paru meneli przysiadło niedaleko mnie, a dzieciaki chcące zapalić pierwszego papierosa, początkującego zniszczenie ich biednych płuc, ukryły się w zaciszu parku. Podniosłam się przyglądając nastolatkom. Chodzą może do podstawówki, max gimnazjum. Gówniarzeria niszcząca sobie życie, ale akurat ja nie powinnam się wypowiadać na ten temat. Zeskoczyłam z murka i podeszłam ukradkiem do gromadki. Otwierali już drugą paczkę papierosów, kiedy postanowiłam się z nimi przywitać. Popatrzyli na mnie podejrzliwie, więc pokazałam, że chcę tylko fajkę, a ci podarowali mi jedną. Schowałam podarunek do kieszonki bluzy i zagłębiłam się bardziej w park.
Teren zielony jest niewielki dlatego po paru większych krokach, byłam już poza rajem i wkroczyłam do smutnej rzeczywistości. Zadarłam głowę do góry. Szyld firmy, mojego pracodawcy połyskiwał na osiemdziesiątym piętrze szklanego budynku. Nienawidzę tego miejsca.
Przebiegłam przez ulicę, wywołując parę mocnych uderzeń w klakson. Pokazałam palec kierowcom i wkroczyłam do szklanego budynku przez obrotowe drzwi. Osoba w rejestracji spojrzała na mnie sceptycznie. W sumie nie dziwię się. Dziewczyna w podartych spodniach, dziurawej koszulce i spranej bluzie przychodzi do prestiżowej firmy, która zajmuję czterdzieste miejsce na rynku światowym. Ma prawo być podejrzliwa. Wyciągnęłam przepustkę z kieszeni i położyłam na stoliku. Kobieta wzięła kartkę lepką od moich palców i kazała mi poczekać. Wykonała bardzo szybki telefon, dostając opieprz, za nie wpuszczenie mnie do środka, oddała mi przepustkę i przeprosiła z głębokim ukłonem. Zignorowałam ją i skierowałam się do windy, podałam przepustkę ochroniarzowi pilnującemu windy, który po paru długich spojrzeniach skierowanych w moją stronę, pozwolił mi wejść do metalowego pudła.
Przejeżdżając przez osiemnaste piętro, w windzie zrobiło się strasznie tłoczno. Przyciśnięto mnie do ściany, każąc mi walczyć o każdy najmniejszy oddech. Nienawidzę ludzi. Nie ufam im, zwłaszcza kobietom, to zakłamane, fałszywe, okrutne, plotkarskie zwierzęta, które uważają, że cały świat ugnie się do ich stóp... poza tym są strasznie nieprzewidywalne i mają te swoje humorki. Fakt, że jestem jedną z nich wprawia mnie w obrzydzenie i sprawia, że sobie nie ufam jeszcze bardziej niż komukolwiek innemu.
Osoby w windzie zaczęły się przerzedzać. Zostałam tylko ja i kobieta około trzydziestki trzymająca plik papierów w jednej ręce i kubek kawy w drugiej. Pożegnałam ją na sześćdziesiątym piętrze. Następne dziesięć poziomów przejechałam już w ciszy, co pozwoliło mi na przemyślenie paru spraw.
Drzwi otworzyły się z małym "pip". Przywitał mnie mężczyzna w garniturze i bez zbędnych pytań zaprowadził mnie do gabinetu prezesa. Nawet mnie nie przeszukał? Wkroczyłam do wielkiego biura. Cóż pozycja się ceni. Za szklanym biurkiem, na obrotowym krześle siedział starszy mężczyzna, przy tuszy. Ubrany w pospolity garnitur i z nielicznymi, białymi włoskami przeczesanymi na bok, wcale nie wyglądał na prezesa. Podeszłam do biurka i stanęłam w postawie "nie myśl, że dam się nabrać", próbując dać mu do zrozumienia, że zadzieranie ze mną nie kończy się dobrze. Mężczyzna tylko się uśmiechnął, wyciągnął teczkę z papierami ze szklanej szuflady i przesunął w moją stronę. Podniosłam aktówkę i przeczytałam jej zawartość. Nic nowego. Oddałam papiery "prezesowi", obróciłam się na pięcie i wyszłam z pomieszczenia. Zjechałam windą na parter. Wychodząc sięgnęłam do kieszeni po papierosa, uśmiechnęłam się zwodniczo do recepcjonistki i poprosiłam gościa bawiącego się zapalniczką, aby podpalił moją fajkę. Zrobił, jak prosiłam, a ja ruszyłam do centrum miasta, wdychając trujące opary i zapełniając płuca dymem.
- Czas brać się do roboty - mruknęłam.
Stanęłam przed starym magazynem z szyldem firmy, z której przed chwilą wybyłam w podskokach. Skrzywiłam się na widok człowieka pilnującego wejścia. Im szybciej to załatwię, tym więcej czasu wolnego będę miała. Nie za bardzo to pocieszające, ale cóż... potrzebuję kasy.
Usiadłam na kanapie, z której perfidnie wystają sprężyny i ułożyłam się na tyle wygodnie, na ile mogłam. Położyłam nadgryzioną kanapkę na brzuchu i spojrzałam w sufit. Ciekawe, kiedy ostatnio jadłam posiłek nie przekraczający terminu ważności. Zamknęłam oczy i wzięłam kęs kanapki. Poczułam, jak jeden z zębów kruszy mi się przy wysiłku, jaki na nim wypieram. Mówi się trudno i tak do niczego mi się nie przydawał. Dotknęłam skruszonego kła. Teraz wydawał się jeszcze bardziej ostry.
Podniosłam się z kanapy, złapałam startą bluzę z kapturem i wyszłam z mieszkania. Usłyszałam jazgotanie małego szczura sąsiadki. Nienawidzę małych psów. Shih tzu został uczepiony na smyczy do kaloryfera przy sąsiednich drzwiach. Zawsze tu siedzi, wylegując się na wygryzionej wycieraczce. Spojrzałam na nadgryzioną kanapkę i rzuciłam ją suczce. Powąchała smakowity kąsek i stwierdziła, że wcale nie jest taki smakowity. Odsunęła łeb od jedzenia i warknęła na mnie, tym swoim piskliwym głosikiem. Uśmiechnęłam się do niej kpiąco. Przykro mi kochana, ale to jedyne co mam.
Ominęłam suczkę i zbiegłam po schodach, zakładając bluzę. Opatuliłam się szczelnie, rozłożyłam ręce i wskoczyłam na krawężnik. Samochody jadące drogą trąbiły na mnie, abym zeszła na chodnik, ale miałam je daleko gdzieś. Obróciłam się kilka razy, próbując otumanić zmysły, ale jestem zbyt świadoma sytuacji, aby mi się udało. Wróciłam do maszerowania poboczem.
Dotarłam do niewielkiego parku, mieszczącego się dwie przecznice od mojego mieszkania. Przysiadłam na metrowym murku, wskazującym początek zielonego terenu. Ludzie dziwnie się na mnie patrzyli. Olać ich. Rozparłam się wygodnie na zimnej powierzchni i zaczęłam obserwować chmury. Tak pochłonęło mnie to zajęcie, że nawet nie zauważyłam, kiedy paru meneli przysiadło niedaleko mnie, a dzieciaki chcące zapalić pierwszego papierosa, początkującego zniszczenie ich biednych płuc, ukryły się w zaciszu parku. Podniosłam się przyglądając nastolatkom. Chodzą może do podstawówki, max gimnazjum. Gówniarzeria niszcząca sobie życie, ale akurat ja nie powinnam się wypowiadać na ten temat. Zeskoczyłam z murka i podeszłam ukradkiem do gromadki. Otwierali już drugą paczkę papierosów, kiedy postanowiłam się z nimi przywitać. Popatrzyli na mnie podejrzliwie, więc pokazałam, że chcę tylko fajkę, a ci podarowali mi jedną. Schowałam podarunek do kieszonki bluzy i zagłębiłam się bardziej w park.
Teren zielony jest niewielki dlatego po paru większych krokach, byłam już poza rajem i wkroczyłam do smutnej rzeczywistości. Zadarłam głowę do góry. Szyld firmy, mojego pracodawcy połyskiwał na osiemdziesiątym piętrze szklanego budynku. Nienawidzę tego miejsca.
Przebiegłam przez ulicę, wywołując parę mocnych uderzeń w klakson. Pokazałam palec kierowcom i wkroczyłam do szklanego budynku przez obrotowe drzwi. Osoba w rejestracji spojrzała na mnie sceptycznie. W sumie nie dziwię się. Dziewczyna w podartych spodniach, dziurawej koszulce i spranej bluzie przychodzi do prestiżowej firmy, która zajmuję czterdzieste miejsce na rynku światowym. Ma prawo być podejrzliwa. Wyciągnęłam przepustkę z kieszeni i położyłam na stoliku. Kobieta wzięła kartkę lepką od moich palców i kazała mi poczekać. Wykonała bardzo szybki telefon, dostając opieprz, za nie wpuszczenie mnie do środka, oddała mi przepustkę i przeprosiła z głębokim ukłonem. Zignorowałam ją i skierowałam się do windy, podałam przepustkę ochroniarzowi pilnującemu windy, który po paru długich spojrzeniach skierowanych w moją stronę, pozwolił mi wejść do metalowego pudła.
Przejeżdżając przez osiemnaste piętro, w windzie zrobiło się strasznie tłoczno. Przyciśnięto mnie do ściany, każąc mi walczyć o każdy najmniejszy oddech. Nienawidzę ludzi. Nie ufam im, zwłaszcza kobietom, to zakłamane, fałszywe, okrutne, plotkarskie zwierzęta, które uważają, że cały świat ugnie się do ich stóp... poza tym są strasznie nieprzewidywalne i mają te swoje humorki. Fakt, że jestem jedną z nich wprawia mnie w obrzydzenie i sprawia, że sobie nie ufam jeszcze bardziej niż komukolwiek innemu.
Osoby w windzie zaczęły się przerzedzać. Zostałam tylko ja i kobieta około trzydziestki trzymająca plik papierów w jednej ręce i kubek kawy w drugiej. Pożegnałam ją na sześćdziesiątym piętrze. Następne dziesięć poziomów przejechałam już w ciszy, co pozwoliło mi na przemyślenie paru spraw.
Drzwi otworzyły się z małym "pip". Przywitał mnie mężczyzna w garniturze i bez zbędnych pytań zaprowadził mnie do gabinetu prezesa. Nawet mnie nie przeszukał? Wkroczyłam do wielkiego biura. Cóż pozycja się ceni. Za szklanym biurkiem, na obrotowym krześle siedział starszy mężczyzna, przy tuszy. Ubrany w pospolity garnitur i z nielicznymi, białymi włoskami przeczesanymi na bok, wcale nie wyglądał na prezesa. Podeszłam do biurka i stanęłam w postawie "nie myśl, że dam się nabrać", próbując dać mu do zrozumienia, że zadzieranie ze mną nie kończy się dobrze. Mężczyzna tylko się uśmiechnął, wyciągnął teczkę z papierami ze szklanej szuflady i przesunął w moją stronę. Podniosłam aktówkę i przeczytałam jej zawartość. Nic nowego. Oddałam papiery "prezesowi", obróciłam się na pięcie i wyszłam z pomieszczenia. Zjechałam windą na parter. Wychodząc sięgnęłam do kieszeni po papierosa, uśmiechnęłam się zwodniczo do recepcjonistki i poprosiłam gościa bawiącego się zapalniczką, aby podpalił moją fajkę. Zrobił, jak prosiłam, a ja ruszyłam do centrum miasta, wdychając trujące opary i zapełniając płuca dymem.
- Czas brać się do roboty - mruknęłam.
Stanęłam przed starym magazynem z szyldem firmy, z której przed chwilą wybyłam w podskokach. Skrzywiłam się na widok człowieka pilnującego wejścia. Im szybciej to załatwię, tym więcej czasu wolnego będę miała. Nie za bardzo to pocieszające, ale cóż... potrzebuję kasy.
sobota, 10 listopada 2018
Początek. Jak to się zaczęło?
Kiedy byłam młodsza miałam wszystko. Dom, jedzenie, ciepłe ubrania, wannę w której mogłam się umyć, toaletę, z której mogłam skorzystać. Powinnam być szczęśliwa, ale...
Zawsze było mi mało. Nie potrafiłam zaakceptować faktu, że coś może być poza moją kontrolą, dlatego zrobiłam coś głupiego.
Poszłam do ludzi którzy powiedzieli, że dadzą mi czego pragnę, że nie chcą nic w zamian. Jaka ja byłam wtedy głupia.
Straciłam dom, jedzenie, ciepłe ubrania... zostałam sama... uciekłam, zarówno przed rodziną, do której wstydziłam się wrócić, a także przed ludźmi wywołującymi u mnie strach.
Odeszłam, a przynajmniej tak myślałam. Znaleźli mnie. Byłam wściekła, dlatego go zabiłam.
To był wypadek, niefortunny upadek. Uderzył skronią w róg stołu. Przestraszyłam się i uciekłam. Znalazła mnie policja. Toczyła się sprawa. Dowiedziałam się, że zabiłam człowieka.
W tamtym momencie poczułam strach, przerażenie, ale nie bałam się tego co zrobiłam. Bałam się o siebie. Bałam się, że koledzy osoby, którą zamordowałam zechcą się zemścić.
Miałam rację. Sprawa trwała bardzo długo. Zrozumiałam... ktoś przeciąga ją specjalnie. Gdy przewożono mnie do sądu, zaatakowano mój radiowóz. Wyciągnięto mnie z wozu i kazano iść. Nie pamiętam co było dalej... moja pamięć wymazała tamte dni, zostawiając w mojej głowie pustą kartkę.
Teraz zapisuję ją od nowa. Wertuję wiele ksiąg, które umieszczane są na kolejnych półkach. I czekam, aż przyjdzie dzień, który ponownie wymaże, MOJĄ ŚWIADOMOŚĆ.
Zawsze było mi mało. Nie potrafiłam zaakceptować faktu, że coś może być poza moją kontrolą, dlatego zrobiłam coś głupiego.
Poszłam do ludzi którzy powiedzieli, że dadzą mi czego pragnę, że nie chcą nic w zamian. Jaka ja byłam wtedy głupia.
Straciłam dom, jedzenie, ciepłe ubrania... zostałam sama... uciekłam, zarówno przed rodziną, do której wstydziłam się wrócić, a także przed ludźmi wywołującymi u mnie strach.
Odeszłam, a przynajmniej tak myślałam. Znaleźli mnie. Byłam wściekła, dlatego go zabiłam.
To był wypadek, niefortunny upadek. Uderzył skronią w róg stołu. Przestraszyłam się i uciekłam. Znalazła mnie policja. Toczyła się sprawa. Dowiedziałam się, że zabiłam człowieka.
W tamtym momencie poczułam strach, przerażenie, ale nie bałam się tego co zrobiłam. Bałam się o siebie. Bałam się, że koledzy osoby, którą zamordowałam zechcą się zemścić.
Miałam rację. Sprawa trwała bardzo długo. Zrozumiałam... ktoś przeciąga ją specjalnie. Gdy przewożono mnie do sądu, zaatakowano mój radiowóz. Wyciągnięto mnie z wozu i kazano iść. Nie pamiętam co było dalej... moja pamięć wymazała tamte dni, zostawiając w mojej głowie pustą kartkę.
Teraz zapisuję ją od nowa. Wertuję wiele ksiąg, które umieszczane są na kolejnych półkach. I czekam, aż przyjdzie dzień, który ponownie wymaże, MOJĄ ŚWIADOMOŚĆ.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)