niedziela, 6 października 2019

Na kilku frontach beznadziei

Wkraczając na komisariat pełen glin, trzymając załadowany pistolet w kieszeni bluzy, nie czułam się najlepiej. Jeden fałszywy ruch i żegnam wolności. Przed wybiegnięciem z głośnym krzykiem "to nie ja" dzieliła mnie niewielka linia, a z każdym krokiem coraz bardziej zastanawiałam się, czy aby nie strzelić sobie metalowym, miło zimnym cudeńkiem w łeb i oszczędzić marnego życia. Powstrzymywała mnie jedynie myśl, że mam tu coś do zrobienia, a powietrzem nie wyżyję.
Potrzebuję kasy. Od dwóch miesięcy nie mam w mieszkaniu światła i wody, myję się w przytułkach dla bezdomnych i kradnę wszystko co może się przydać.
Podeszłam do zakratowanej ściany, za którą siedziała kobieta w podeszłym wieku, przepisująca jakieś dokumenty. Na mój widok skrzywiła się nawet nie próbując tego ukryć, podniosła się z ociąganiem z fotela, po czym zniknęła w głębi budynku. W poczekalni znajdowało się sześć osób poza mną. Stwierdziłam, że stanie jest bez sensy, więc usiadłam na wolnym krzesełku i sięgnęłam po gazetę leżącą na stoliku obok. Pisali o wzmożonej aktywności gangów, braku funduszy na służbę zdrowia, nowym narkotyku i jakimś porwanym dzieciaku. Czasami zastanawia mnie czemu w wiadomościach znajdziesz sześć zabójstw, trzy kataklizmy i osiem afer politycznych, a ani jednej dobrej informacji. Jakby na świecie nie działo się nic dobrego. Pracownica komisariatu wróciła po dziesięciu minutach niezadowolona, że musi wpuścić kogoś takiego, jak ja do swojego miejsca pracy. Machnęła na mnie ręką z pękiem kluczy i środkiem dezynfekującym, którego nie omieszkała mi wręczyć, wcześniej samej go używając.
Wypchaj się, wrzuciłam płyn do pobliskiego śmietnika, czując nie małą satysfakcję z reakcji policjantki. Kobieta nie chciała mi otworzyć bramki. Zmęczona i zirytowana, wyrwałam jej klucze z ręki, przy okazji brudząc krwią kraty. No tak, przecież ja krwawię. Funkcjonariuszka próbowała odzyskać swoją własność, dlatego odsunęłam się od kratki na bezpieczną odległość, czekając aż zda sobie sprawę ze swojej sytuacji. Nie trwało to długo.

- Pieprzona suka - warknęła, zaprzestając prób - Powinniśmy cię zamknąć w...

Zapewne chciała powiedzieć coś jeszcze, ale w przejściu pojawił się młody mężczyzna z miną wyrażającą niezadowolenie przeszkadzaniem mu w sprawowaniu obowiązków. Spojrzał to na mnie to na koleżankę z pracy, ostatecznie decydując się na zignorowanie tej drugiej.

- Oddaj te klucze - wyciągnął rękę przez kraty.

Chwilę przyglądałam się mężczyźnie. Nie wyrażał obrzydzenia, czy pogardy, wręcz przeciwnie patrzył na mnie z zainteresowaniem, doprawionym lekką nutką rozbawienia. Zaciekawiona podeszłam bliżej i wręczyłam przedmiot detektywowi - co rozpoznałam, ponieważ nie nosił munduru - najzwyczajniej w świecie przyjął klucze i otworzył kratkę.
Wyminął mnie kierując się do wyjścia, wcześniej przypomniał sobie o małym szczególe. Odwrócił się i rzucił mi przedmiot całego zajścia. Złapałam pobrzękujące klucze ranną ręką, sycząc z bólu. Widocznie działanie narkotyku mija, do tego jak zwykle w nieodpowiednim momencie.

- Trzeba to opatrzyć - podszedł do mnie, łapiąc za dłoń - Wygląda okropnie.

Przejechał palcem po sporej wielkości zagłębieniu, marszcząc uroczo brwi. Nie myślałam, że kiedykolwiek pomyślę, iż ktoś może być uroczy. Jego ciemne oczy błyszczały niczym zaczarowane, włosy układały się w niesforne fale, a dłonie odznaczone dużym wysiłkiem fizycznym, wędrowały po mojej skórze, wzbudzając serię dreszczy. Nie ufam mu. Zdałam sobie z tego sprawę, już w momencie, kiedy wybrał mnie nie policjantkę, ale bardzo intryguję.

- Coś podłużnego, cienkiego... - mamrotał pod nosem.

- Gwóźdź - uniosłam jedną brew, wyciągając dłoń z uścisku.

Słysząc mój głos glina wzdrygnął się, jakbym powiedziała coś niestosownego, a może po prostu mam paranoję. Przyglądał mi się chwilę z powagą w oczach, po czym odszedł. I tyle go widzieli.
Wróciłam myślami do powodu mojej wizyty. Przeszłam przez okratowane wejście, obdarowując funkcjonariuszkę zszokowaną całym zajściem, pogardliwym spojrzeniem. Odwiesiłam klucze na wieszak stojący obok, tym samym pokazując jak bardzo interesuję mnie zdanie ludzkości i ruszyłam w głąb ciemnego korytarza.
Na jego końcu znajdowała się duża sala z rzędem biurek i sporą ilością ludzi. Tłum policjantów i interesantów nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Wzruszyłam ramionami i przeszłam przez salę, kierując się do gabinetu komisarza. Na miejscu przywitał mnie krzyk i zacięta kłótnia. Stałam w drzwiach obserwując dwójkę funkcjonariuszy kłócących się zawzięcie o swoje racje ze zmęczonym szefem, który tylko czekał aż wszystko się skończy. W momencie, kiedy mnie zauważył ujrzał nadzieję, którą natychmiast wykorzystał.

- Panowie. Dokończymy to innym razem - wskazał na mnie - Jak widzicie mam gościa, więc bądźcie tak mili i wracajcie do pracy.

Dwóch funkcjonariuszy spojrzało na mnie spode łba, ale posłusznie opuściło gabinet, zamykając za sobą drzwi. Szef całej tej zgrai odetchnął z ulgą i uśmiechnął się do mnie, szybko jednak poważniejąc zdając sobie sprawę co oznacza moja wizyta.

- Usiądź - wskazał na fotel przed jego biurkiem.

Zignorowałam propozycję, wyciągnęłam nadal ciepłą paczkę zza ubrania i rzuciłam na biurko mężczyzny. Ten, niezadowolony wziął paczkę i nie skrywając zaskoczenia, odłożył z powrotem na zimne drewno.

- Ciepła! - obejrzał przesyłkę dokładniej - To przecież Tygrysi Jad.

Przetarł twarz dłonią, nie do końca wierząc w to co widzi.

- Ten szajs wszedł na rynek zaledwie dwa dni temu. Jak go zdobyłaś? - w porę się jednak opamiętał - Wybacz nie było pytania.

Spojrzał na mnie, uważniej przyglądając się krwawiącej ręce.

- Próbowałaś - to było bardziej stwierdzenie niż pytanie, dlatego postanowiłam nie odpowiadać - W tamtej szafce jest apteczka - wskazał na niewielką szufladę obok wejścia.

Zanim jednak przegrzebałam zawartość czerwonej skrzynki, wyciągnęłam załadowaną broń i położyłam na biurku komisarza. Mężczyzna szerzej otworzył oczy i niepostrzeżenie sięgnął dłonią pod biurko, nie wiedząc czego się po mnie spodziewać. Ja nie zwracając na niego uwagi, wzięłam się za odkażanie rany. Chwilę później miałam piękny biały bandaż, pod którym rozpościerało się zaszyte wgłębienie. Przebijając igłę przez skórę, zaciskałam i tak marne już zęby. Niby nie pierwszy raz, a nadal boli. Odłożyłam apteczkę i sięgnęłam po broń. Schowałam za koszulką, jakby nigdy nie istniała.

- Skąd masz broń? - funkcjonariusz nadal nie wyciągnął ręki spod biurka.

- Żadnych pytań. Żadnych odpowiedzi.

Przypomniałam o umowie, której obiecał przestrzegać. Mężczyzna zagryzł wargę wściekły. Jestem pewna, że wyzywa mnie teraz w myślach.

- Jesteś dwulicową suką - westchnął, wyglądając nagle na bardzo zmęczonego - Nie daj się złapać -  patrząc mi w oczy dodał - Jesteś na to zbyt cenna.

Nie wytrzymał długo mojego spojrzenia. Chwilę później oglądał stertę papierów na jego biurku, która z dnia na dzień staję się coraz większa.
Skierowałam się do drzwi.

- Kiedy żyjesz na mój sposób, uciekasz przed wszystkim i wszystkimi, jednak nie da się uciec przed sprawiedliwością - szepnęłam do siebie, wychodząc z gabinetu.

Opuszczając komisariat nie natknęłam się na nieprzyjemności. Uznałam to za dobrą passę, więc skierowałam się prosto do mieszkania, chcąc zatopić się we własnej beznadziei.
Może i by się udało... gdybym wybrała inną drogę. Skręciłam między budynkami w ciemną uliczkę. Przejście tamtędy zajmuję o połowę mniej czasu, przy okazji ukrywając cię przed wścibskimi oczkami. Niestety ciemne uliczki mają to do siebie, że są ciemne i nie tylko ja lubię się w nich kryć.
Skręcając przy barze dla odludków weszłam prosto pod furgonetkę, z której wyciągano dziewczynę. Szarpała się, próbując uciec przed oprawcami. Dwójka mężczyzn trzymała, jednak mocno. Śmiali się z wysiłków nastolatki. W końcu jeden z nich zirytował się działaniami dziewczyny i uderzył ją w twarz. Wpadła na śmietnik, rozsypując niezjedzone resztki i butelki po alkoholu pod moje nogi. Bandyci jakby dopiero zdali sobie sprawę z mojej obecności. Zamarli. Dziewczyna podczołgała się pod moje nogi, łapiąc za spraną nogawkę spodni. Rozpoznałam twarz porwanego dziecka, umieszczoną w gazecie, którą czytałam na komisariacie. Zemdliło mnie, odrzuciłam dłoń laski i kopnęłam ją dwa razy w twarz. Jak śmie mnie dotykać.

- Hej, niszczysz nasz towar - jeden z napastników podniósł ciało porwanej - Wiesz ile mogliśmy dostać za jej twarz?

Nie obchodziło mnie to, chcę tylko wrócić do domu. Mężczyzna przyjrzał mi się uważniej i uśmiechnął jak głupi do sera.

- Musisz nam za  to odpłacić - odrzucił dziewczynę, podchodząc bliżej - Straciliśmy przez ciebie sporo kasy.

Skrzywiłam się z niesmakiem. Koleś który nie wie czym jest fryzjer i szczoteczka do zębów, jakoś nie bardzo mnie przekonał do zabawy. Teatralnie wyrzygałam zawartość żołądka pod nogi niemytego popaprańca. Ten cofnął się, jednak nie w porę aby ochronić buty przed porządnym praniem. Wściekły rzucił się w moją stronę. Uchyliłam się, podcinając nogi napastnika. Wylądował twarzą w śmieciach i chyba uderzył głową o coś twardego, bo już nie wstał. Jego kolega postanowił pomścić towarzysza, kończąc w podobny sposób, tylko ze złamaną ręką i sercem przebitym jakimś drągiem. Wytarłam krew w ubranie. Trzeba spadać zanim przyjdzie kolejny debil. Minęłam wejście do baru, skręcając w boczną uliczkę. Moim oczom ukazała się dziewczyna, czołgająca się po ziemi. Uniosłam brew, jednak nie jest taka głupia. Podeszłam do laski, łapiąc ją za łokieć i podnosząc do góry. Po stanięciu na prostych nogach splunęła mi w twarz. Wytarłam się zakrwawionym rękawem bluzy.

- Puść mnie suko - próbowała się wyrwać, ale trzymałam ją za mocno - Puść!! - krzyknęła.

Zdzieliłam ją w ryj. Zaskoczona padła na ziemię. Złapała się za policzek jęcząc z bólu.

- Zamknij się kretynko, bo ściągniesz nam na głowę więcej problemów - warknęłam.

Spojrzała na mnie przeszklonymi oczami, nadal nie dowierzając w swoją sytuację.

- Zabierz mnie stąd - złapała mnie za rękaw - Zapłacę. Moi rodzice są bogaci, na pewno dostaniesz dużo za dostarczenie mnie do domu.

Wyrwałam się z obrzydzeniem wypisanym na twarzy.

- Jesteś gorsza od tych bandytów- złapałam ją za włosy - Skoro chcesz się wykupić, to może odniosę cię z powrotem. Mogę się założyć, że dadzą mi za ciebie dwa razy tyle co twoi parszywi rodzice.

Dziewczyna zbladła, próbując się wyrwać. Kopała i waliła mnie po nogach, ale byłam silniejsza. Podniosłam ją do góry, jęczącą z bólu.

- Nigdy więcej nie wystawiaj czyichś pieniędzy jakby były twoje - odrzuciłam ją i zostawiłam pod stertą spleśniałych kartonów.

- Więc co mam zrobić? - usłyszałam wściekły krzyk, za plecami - Nikt mi nie pomoże, ludzie to parszywe zwierzęta...

- Zamknij się. Nie obrażaj zwierząt - obejrzałam się przez ramię. Poszkodowana siedziała opierając się o pudła, patrząc na mnie z pogardą i wyższością - Jeżeli chcesz przetrwać zaproponuj coś co możesz - sięgnęłam po metalową rurkę wbitą w szparę między kostką - Nie patrz na króli tego świata jakbyś była ich panią - stanęłam przed dziewczyną - Oni bardzo tego nie lubią - zamachnęłam się, uderzając w bark skulonej postaci, zawyła z bólu.

- I niby ty jesteś tym królem - zakpiła, patrząc mi w oczy - Mogłabym wykupić całe to miejsce.

- Nie - nadepnęłam na wyprostowane kolano blondwłosej, coś chrupnęło, nastolatka krzyknęła, płacząc - Królami są przywódcy gangów, mafii, właściciele burdeli i klubów, policja i skorumpowany rząd - przejechałam rurką po policzku dziewczyny, zostawiając nową bliznę w miejscu, gdzie ostrzejszy kawałek dotknął cienkiej skóry - Nie dorastasz im do pięt, jesteś zwykłym plebsem, myślącym, że rządzi światem - zlizałam krew z rozciętego policzka - Ja nim nie jestem. Jestem kimś o wiele gorszym - zanim nastolatka zdążyła zareagować złapałam ją za szyję - Kimś przed kim królowie padają na kolana - złączyłam nasze usta w namiętnym pocałunku. Zaczęła się dusić, wyrywać, ścisnęłam mocniej gardło ofiary, czując napływającą euforię. Uśmiechnęłam się, odsuwając od przerażonej dziewczyny - Jestem Bogiem - szepnęłam jej w usta.

Nie przejmując się więcej traceniem czasu wstałam, odrzuciłam broń i pociągnęłam blondwłosą za sobą. Szła posłusznie, straciwszy chęć do dalszej walki. Opuściłyśmy rzędy uliczek, wychodząc w pobliże terenu zielonego, który mijałam dzisiaj rano.

- Siadaj - wskazał na pobliską ławkę.

Posłusznie usiadła. Stwierdzam, że nie jestem już potrzebna. Odwróciłam się, chcąc w końcu wrócić do domu.

- Naucz mnie - w całkowitej ciszy jej głos był niczym brzytwa na moje uszy.

- Czego? - spojrzałam na nią znużona.

- Jak stać się Bogiem.

Chciałam ją wyśmiać, od razu odrzucając propozycję, ale coś mnie urzekło w tych zielonych, błyszczących niczym świetliki oczach.

- Tsk. Ciebie? Wracaj lepiej do mamusi, pod ciepłą kołderkę. Ten świat nie jest dla ciebie.

- Odpłacę się - chciałam ją upomnieć, że nie chcę pieniędzy jej rodziców, ale zaskoczyła mnie swoją odpowiedzią - Będziesz mnie uczyć, a ja w zamian dam ci siebie.


sobota, 24 listopada 2018

Jeden strzał w łeb wystarczy.

Wypalił się. Stwierdziłam patrząc na powoli znikający pet papierosa. Wypalił się jak niespełniona miłość. Skrzywiłam się  Cholera, chcę jeszcze jednego. Przechyliłam się na bok i pozbyłam zawartości jamy ustnej, pod tytułem ślina. W ogóle nie mam ochoty na rozmowę z grupką garniaków, która stoi przede mną, udając, że jest najważniejsza na świecie i nikt im nie podskoczy. Śmiechu warte. Prędzej uwierzę, że ludzie boją się armii ochroniarzy z giwerami w rękach, która chodzi za nimi, niczym cienie, niż wypucowanych lalusiów, którzy myślą tylko o tym ile zarobią na idiotach, którzy zlizują im buty. Spojrzałam na ludzi, którzy obserwowali mnie z obrzydzeniem. Niestety musicie zdzierżyć mój widok jeszcze przez chwilę. Jeden z bogaczy podał metalową walizkę ochroniarzowi, który stał najbliżej i otworzył ją za pomocą linii papilarnych. Spojrzał na mnie.

- Wiesz co masz z tym zrobić? - w jego głosie słychać kpinę. Wal się dupku.

Bez zbędnych słów, które wręcz pchały mi się na usta, odrzuciłam papierosa i podeszłam do biznesmena. Zajrzałam do walizki. Piętnaście woreczków z zielono granatowym proszkiem. Ponad 20 kilogramów. Sięgnęłam do kieszeni z zamiarem wyciągnięcia kolejnej fajki, ale kiedy nie natrafiłam na żadną, skrzywiłam się. No tak nie stać mnie na taki luksus. Wyciągnęłam rękę z kieszeni bluzy. Zauważyłam, że mężczyźni obserwują każdy mój ruch. Westchnęłam. Wyjęłam przesyłkę z rąk ochroniarza, który nie wyglądał na zadowolonego, ale jakoś mało mnie to ruszyło. Podeszłam do jednej ze skrzyni, która poniewierała się po magazynie i wyciągnęłam wszystkie piętnaście woreczków, odrzucając niepotrzebną już walizkę za siebie. Usłyszałam przekleństwa rzucane w moją stronę. Ja też was kocham.
Wzięłam jedną z torebek i zrobiłam w niej dziurę na tyle dużą, aby wysypać zawartość. Proszek rozsypał się na całą możliwą powierzchnię, jednak te o granatowym kolorze były w pewien sposób ze sobą połączone. Zatopiłam dłoń w kolorowych granulkach. Zmarszczyłam brwi, dziwne, ciepłe, wręcz gorące. Przesypałam proszek przez palce. Te o barwie niebieskiej przyczepiły mi się do dłoni. Strzepałam substancję, po czym wzięłam jedną granatową i zieloną granulkę. Przyjrzałam się uważnie materii i połknęłam obie kapsułki.
 Poczułam natychmiastowy efekt. Zaparło mi dech w piersi, podgotowało ciało do 40 stopni gorączki i wyostrzyło wzrok, dzięki czemu widziałam każdy szczegół w otoczeniu. O ja, mooocny towar. Oparłam się o skrzynię, kiedy poczułam, że tracę równowagę. Mężczyźni przyglądali mi się z nieskrywanym triumfem, ale teraz nie bardzo mnie to interesowało. Wytrzebiło mi nerwy. Straciłam czucie i jasność myślenia. Świetnie. Jeszcze tego mi brakowało. Wyprostowałam się. Weź się w garść. Spojrzałam na zebranych. Widzę każdy szczegół w ich wyglądzie. Zarost w miejscach do których nie sięga maszynka, znamię z dzieciństwa, które z upływem czasu prawie całkiem zanikło, pot na skórze, a nawet lekkie drżenie rąk jednego z biznesmenów. Rozejrzałam się za czymś ostrym. Nie było to trudne. Ze skrzyni wystawała niedobita deska. Pociągnęłam z całej siły, aż drewno wygięło się na tyle, że mogłam włożyć rękę pod spód. To już było trudniejsze. Ułożyłam dłoń idealnie pod wystającym gwoździem i uderzyłam pięścią w deskę, która wróciła na swoje miejsce, przedziurawiając moją rękę na wylot. Usłyszałam krzyk zaskoczenia za plecami. Ugryzłam się w język, aby samej nie zawyć z bólu. Kiedy uznałam, że upłynęło dostatecznie dużo krwi, ponownie podważyłam deskę i oswobodziłam dłoń. Odetchnęłam z ulgą. Boli, ale przynajmniej mam to już za sobą. Po wyciągnięciu gwoździa rana, zaczęła szybciej i obficiej krwawić. Zignorowałam to. Załadowałam tyle proszku ile mogłam do podartego woreczka i schowałam go za koszulkę. Mężczyźni nawet nie zauważyli, że zwinęła im prawie pół paczki. Odwróciłam się. Ruszyłam w stronę ochroniarza, któremu zabrałam walizkę. Z każdym krokiem czułam jakbym zapadała się w coraz głębsze bagno. Nie otrzeźwiałam całkowicie. Długo trzyma to gówno. Zatrzymałam się przed grupką ludzi. Wskazałam skrzynie, na której nadal spoczywał cały towar.

- Posprzątajcie to - znudzenie w moim głosie było tak słyszalne, że aż sama się zdziwiłam.

Część osób odłączyła się od reszty i zabrała się za sprzątanie. W tym czasie zapytałam czy nie ma ktoś papierosa, a kiedy już dostałam ukochany uśmiercasz płuc i ogień, aby móc z niego skorzystać, odetchnęłam z ulgą. Właśnie kończyłam drugą fajkę. Przysiadłam na  skrzyni o nieznanej zawartości, objęło mnie znużenie. Efekt uboczny. Ziewnęłam, odczuwane ciepło płynące od proszku, który schowałam pod koszulką, wcale nie pomagało powstrzymać się przed padnięciem na pysk.

- Hej, dziewczyno - z rozmyśleń obudził mnie jeden z biznesmenów - podejdź no tu.

Zeskoczyłam ze swojego miejsca spoczynku i powoli zbliżyłam się do mężczyzn. Ochroniarz podał mi walizkę pełną zielono granatowego proszku i posłał z kwitkiem za drzwi. No wielkie dzięki. Zarzuciłam sobie przesyłkę na plecy i ruszyłam do kolejnego miejsca spotkania, które tym razem nie znajduję się dwie przecznice dalej.
Boczne uliczki to źródło życia każdego miasta. Kryją się w nich największe szumowiny i mordercy. Aby dostać się do slamsów, trzeba przejść właśnie nimi, dlatego kiedy przechodziłam obok postaci kryjących się w ciemności, śledziłam każdy ich ruch. Przyśpieszyłam kroku. Muszę tylko dostać się na teren Charlesa. Później pójdzie z górki. Przeszłam obok starego sklepu i opuszczonej restauracji. Obok mnie pojawiło się dwoje ludzi ubranych w codzienne ciuchy, które wyróżniał tylko karabin wycelowany w moją głowę. Podniosłam ręce z walizką. Kiedy zobaczyli kim jestem, opuścili broń i zaprowadzili mnie do szefa tej dzielnicy, Charlesa.
Zastaliśmy go w typowej dla niego sytuacji. Piwo w jednej ręce, dziewczyna na kolanach, która poruszała się w jednostajnym rytmie, i dym unoszący się w każdym miejscu w pokoju. Zatkałam nos. Usłyszałam szorstki śmiech.

- No proszę, proszę. Toż to mój ulubiony kurier - Charles zrzucił dziewczynę z siebie, która zaprotestowała, ale posłusznie wyszła z pomieszczenia - co masz dla mnie? - zapiął rozporek, a ja starałam patrzeć się mu w oczy.

Położyłam walizkę przed nim i otworzyłam wyłamując zamki. Po cholerę mam się bawić w linie papilarne, skoro to sto razy łatwiejsze. Boss tylko się uśmiechnął i wyciągnął jeden z woreczków.

- Sprawdziłaś? - zapytał, mimo że znał odpowiedź.

- Nadal mnie trzyma - skrzyżowałam ręce - nawet po wytoczeniu krwi.

Charles spojrzał na moją dłoń i odrzucił woreczek. Przyglądał mi się dobrą chwilę.

- Mówisz? - wyglądał na niezadowolonego - działanie?

- Gorączka, uszkodzenie nerwów i czucia, wyostrzony wzrok, zaburzenie równowagi, niezdolność do złapania oddechu.

Z każdym moim słowem mina Bossa robiła się coraz poważniejsza. Machnął na swoich chłopaków. Posłusznie opuścili pomieszczenie. Pokazał abym usiadła obok niego. Posłuchałam. Nie dlatego, że mu ufałam, czy nie miałam wyboru. Chyba po prostu nadal jestem pod działaniem narkotyku. Nagle zrobiło mi się gorąco i zakręciło się w głowie. Charles wziął moją dłoń do ręki.

- Wiesz, że jesteś dla mnie cennym nabytkiem, prawda? - zataczał kółka wokół rany na mojej dłoni - jesteś niezawodna i nigdy cię nie złapano, bo potrafisz wtopić się w tło.

- Przejdź do sedna - nienawidzę tych jego gierek.

Boss uśmiechnął się.

- Zabij dla mnie kogoś - ścisnął moją dłoń, wręczając mi pistolet do ręki - a spłacisz całkowicie dług i nie będziesz miała wobec mnie żadnych zobowiązań

środa, 14 listopada 2018

Pieniądze to nie wszystko

Otworzyłam drzwi starej lodówki. Lampka znowu przestała świecić. Stuknęłam parę razy w zardzewiałą maszynę, która wydała dziwaczny dźwięk i powróciła do dawnej świetności. Wyciągnęłam zatęchłe już marchewki, spleśniały ser i trzasnęłam drzwiczkami, które prawie wyleciały z zawiasów. Przystanęłam przy blacie kuchennym, złapałam kromkę zgrzybiałego, twardego, niczym skała chleba i połączyłam wszystkie składniki w całość. Normalnie delicje.
Usiadłam na kanapie, z której perfidnie wystają sprężyny i ułożyłam się na tyle wygodnie, na ile mogłam. Położyłam nadgryzioną kanapkę na brzuchu i spojrzałam w sufit. Ciekawe, kiedy ostatnio jadłam posiłek nie przekraczający terminu ważności. Zamknęłam oczy i wzięłam kęs kanapki. Poczułam, jak jeden z zębów kruszy mi się przy wysiłku, jaki na nim wypieram. Mówi się trudno i tak do niczego mi się nie przydawał. Dotknęłam skruszonego kła. Teraz wydawał się jeszcze bardziej ostry.
Podniosłam się z kanapy, złapałam startą bluzę z kapturem i wyszłam z mieszkania. Usłyszałam jazgotanie małego szczura sąsiadki. Nienawidzę małych psów. Shih tzu został uczepiony na smyczy do kaloryfera przy sąsiednich drzwiach. Zawsze tu siedzi, wylegując się na wygryzionej wycieraczce. Spojrzałam na nadgryzioną kanapkę i rzuciłam ją suczce. Powąchała smakowity kąsek i stwierdziła, że wcale nie jest taki smakowity. Odsunęła łeb od jedzenia i warknęła na mnie, tym swoim piskliwym głosikiem. Uśmiechnęłam się do niej kpiąco. Przykro mi kochana, ale to jedyne co mam.
Ominęłam  suczkę i zbiegłam po schodach, zakładając bluzę. Opatuliłam się szczelnie, rozłożyłam ręce i wskoczyłam na krawężnik. Samochody jadące drogą trąbiły na mnie, abym zeszła na chodnik, ale miałam je daleko gdzieś. Obróciłam się kilka razy, próbując otumanić zmysły, ale jestem zbyt świadoma sytuacji, aby mi się udało. Wróciłam do maszerowania poboczem.
Dotarłam do niewielkiego parku, mieszczącego się dwie przecznice od mojego mieszkania. Przysiadłam na metrowym murku, wskazującym początek zielonego terenu. Ludzie dziwnie się na mnie patrzyli. Olać ich. Rozparłam się wygodnie na zimnej powierzchni i zaczęłam obserwować chmury. Tak pochłonęło mnie to zajęcie, że nawet nie zauważyłam, kiedy paru meneli przysiadło niedaleko mnie, a dzieciaki chcące zapalić pierwszego papierosa, początkującego zniszczenie ich biednych płuc, ukryły się w zaciszu parku. Podniosłam się przyglądając nastolatkom. Chodzą może do podstawówki, max gimnazjum. Gówniarzeria niszcząca sobie życie, ale akurat ja nie powinnam się wypowiadać na ten temat. Zeskoczyłam z murka i podeszłam ukradkiem do gromadki. Otwierali już drugą paczkę papierosów, kiedy postanowiłam się z nimi przywitać. Popatrzyli na mnie podejrzliwie, więc pokazałam, że chcę tylko fajkę, a ci podarowali mi jedną. Schowałam podarunek do kieszonki bluzy i zagłębiłam się bardziej w park.
Teren zielony jest niewielki dlatego po paru większych krokach, byłam już poza rajem i wkroczyłam do smutnej rzeczywistości. Zadarłam głowę do góry. Szyld firmy, mojego pracodawcy połyskiwał na osiemdziesiątym piętrze szklanego budynku. Nienawidzę tego miejsca.
Przebiegłam przez ulicę, wywołując parę mocnych uderzeń w klakson. Pokazałam palec kierowcom i wkroczyłam do szklanego budynku przez obrotowe drzwi. Osoba w rejestracji spojrzała na mnie sceptycznie. W sumie nie dziwię się. Dziewczyna w podartych spodniach, dziurawej koszulce i spranej bluzie przychodzi do prestiżowej firmy, która zajmuję czterdzieste miejsce na rynku światowym. Ma prawo być podejrzliwa. Wyciągnęłam przepustkę z kieszeni i położyłam na stoliku. Kobieta wzięła kartkę lepką od moich palców i kazała mi poczekać. Wykonała bardzo szybki telefon, dostając opieprz, za nie wpuszczenie mnie do środka, oddała mi przepustkę i przeprosiła z głębokim ukłonem. Zignorowałam ją i skierowałam się do windy, podałam przepustkę ochroniarzowi pilnującemu windy, który po paru długich spojrzeniach skierowanych w moją stronę, pozwolił mi wejść do metalowego pudła.
Przejeżdżając przez osiemnaste piętro, w windzie zrobiło się strasznie tłoczno. Przyciśnięto mnie do ściany, każąc mi walczyć o każdy najmniejszy oddech. Nienawidzę ludzi. Nie ufam im, zwłaszcza kobietom, to zakłamane, fałszywe, okrutne, plotkarskie zwierzęta, które uważają, że cały świat ugnie się do ich stóp... poza tym są strasznie nieprzewidywalne i mają te swoje humorki. Fakt, że jestem jedną z nich wprawia mnie w obrzydzenie i sprawia, że sobie nie ufam jeszcze bardziej niż komukolwiek innemu.
Osoby w windzie zaczęły się przerzedzać. Zostałam tylko ja i kobieta około trzydziestki trzymająca plik papierów w jednej ręce i kubek kawy w drugiej. Pożegnałam ją na sześćdziesiątym piętrze. Następne dziesięć poziomów przejechałam już w ciszy, co pozwoliło mi na przemyślenie paru spraw.
Drzwi otworzyły się z małym "pip". Przywitał mnie mężczyzna w garniturze i bez zbędnych pytań zaprowadził mnie do gabinetu prezesa. Nawet mnie nie przeszukał? Wkroczyłam do wielkiego biura. Cóż pozycja się ceni. Za szklanym biurkiem, na obrotowym krześle siedział starszy mężczyzna, przy tuszy. Ubrany w pospolity garnitur i z nielicznymi, białymi włoskami przeczesanymi na bok, wcale nie wyglądał na prezesa. Podeszłam do biurka i stanęłam w postawie "nie myśl, że dam się nabrać", próbując dać mu do zrozumienia, że zadzieranie ze mną nie kończy się dobrze. Mężczyzna tylko się uśmiechnął, wyciągnął teczkę z papierami ze szklanej szuflady i przesunął w moją stronę. Podniosłam aktówkę i przeczytałam jej zawartość. Nic nowego. Oddałam papiery "prezesowi", obróciłam się na pięcie i wyszłam z pomieszczenia. Zjechałam windą na parter. Wychodząc sięgnęłam do kieszeni po papierosa, uśmiechnęłam się zwodniczo do recepcjonistki i poprosiłam gościa bawiącego się zapalniczką, aby podpalił moją fajkę. Zrobił, jak prosiłam, a ja ruszyłam do centrum miasta, wdychając trujące opary i zapełniając płuca dymem.

- Czas brać się do roboty - mruknęłam.


Stanęłam przed starym magazynem z szyldem firmy, z której przed chwilą wybyłam w podskokach. Skrzywiłam się na widok człowieka pilnującego wejścia. Im szybciej to załatwię, tym więcej czasu wolnego będę miała. Nie za bardzo to pocieszające, ale cóż... potrzebuję kasy.

sobota, 10 listopada 2018

Początek. Jak to się zaczęło?

Kiedy byłam młodsza miałam wszystko. Dom, jedzenie, ciepłe ubrania, wannę w której mogłam się umyć, toaletę, z której mogłam skorzystać. Powinnam być szczęśliwa, ale...
Zawsze było mi mało. Nie potrafiłam zaakceptować faktu, że coś może być poza moją kontrolą, dlatego zrobiłam coś głupiego.
Poszłam do ludzi którzy powiedzieli, że dadzą mi czego pragnę, że nie chcą nic w zamian. Jaka ja byłam wtedy głupia.
Straciłam dom, jedzenie, ciepłe ubrania... zostałam sama... uciekłam, zarówno przed rodziną, do której wstydziłam się wrócić, a także przed ludźmi wywołującymi u mnie strach.
Odeszłam, a przynajmniej tak myślałam. Znaleźli mnie. Byłam wściekła, dlatego go zabiłam.
To był wypadek, niefortunny upadek. Uderzył skronią w róg stołu. Przestraszyłam się i uciekłam. Znalazła mnie policja. Toczyła się sprawa. Dowiedziałam się, że zabiłam człowieka.
W tamtym momencie poczułam strach, przerażenie, ale nie bałam się tego co zrobiłam. Bałam się o siebie. Bałam się, że koledzy osoby, którą zamordowałam zechcą się zemścić.
Miałam rację. Sprawa trwała bardzo długo. Zrozumiałam... ktoś przeciąga ją specjalnie. Gdy przewożono mnie do sądu, zaatakowano mój radiowóz. Wyciągnięto mnie z wozu i kazano iść. Nie pamiętam co było dalej... moja pamięć wymazała tamte dni, zostawiając w mojej głowie pustą kartkę.
Teraz zapisuję ją od nowa. Wertuję wiele ksiąg, które umieszczane są na kolejnych półkach. I czekam, aż przyjdzie dzień, który ponownie wymaże, MOJĄ ŚWIADOMOŚĆ.